Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wał się o dobrym gatunku towaru, bo wypełniałam wszystko, co zamawiał. Nic więcej nie czyniłam i czynić nie będę. Próba była pomyślną, kupuje mię z własnej woli, oceniwszy dobroć towaru i znając moc swej kieszeni. Nie będzie żałował. Nie przyspieszałam niczem targu.
— Dziwnie pozwalasz sobie rozmawiać z matką swą, Edyto!
— Czyżby? No, proszę sobie wyobrazić, że myślałam to samo. Wkrótce nie będziemy ubogie i pani Skiuten stanie się teściową jednego z największych kapitalistów Anglii. Starania twe uwieńczy sukces. Jedno mogę powiedzieć: nie uwodziłam tego człowieka i nie uwiodę go.
— Tego człowieka! Mówisz tak, jakbyś go niecierpiała.
— Jakto? A mama myślała, że go lubię? Co to za domyślność! Czy wiesz, mamo, kto nas przenika na wylot i czyta najtajniejsze nasze zamysły? Czy mam wymienić człowieka, wobec którego tem głębiej czuję swój wstyd?
— Któż to taki? Zdaje się, uderzasz na tego biednego Karkera! Toć bardzo dobry i miły człowiek — podług mego zdania. A zresztą, niech sobie myśli, co chce, to ci nie przeszkodzi los swój zapewnić. Cóż patrzysz na mnie takim dzikim wzrokiem? Może jesteś niezdrowa?