Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ni a podobieństwa ławeczka, tak jak i tam w gaju.
— Jeśli wolno, radziłbym tę malowniczą grupę — nakłaniał Karker — widok zajmujący i niebanalny.
Oczy jej poszły we wskazanym kierunku a potem nagle spoczęły na Karkerze z tym samym wyrazem porozumienia, jakkolwiek już nie dwuznacznego.
— Podoba się panu ten widok, panie Dombi?
— Bardzo. Widok zachwycający.
Kareta się zbliżyła i Edyta, nie zmieniając pozycyi, zaczęła szkicować.
— Ołówki mi się starły — rzekła, przerywając.
— Pozwól mi pani... albo nie. Karker to zrobi lepiej. Proszę pana, zechciej zatemperować ołówki pani Grendżer.
Pan Karker podjechał w harcach do drzwiczek karety, zręcznie osadził bieguna, skłonił się i malowniczo pozując na siodle, z uśmiechem wziął ołówki z rąk pięknej pani, aby je zaostrzyć. Podawał je w miarę potrzeby i zachwycał się pracą pani Grendżer, umiejętnie oceniając misterność konturów drzew. Pan Dombi zaś cały czas stał wyniośle w milczeniu w karecie, jak pień, a Kleopatra i major gruchali, jak gołąbki.