Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Po co pytać. Dombi zdrów, jak może być zdrowym człowiek w jego rozpaczliwem położeniu. Chciej pani zrozumieć, że mój przyjaciel na wylot przebity.
— Majorze Bagstok. Mało znam świat i jego konwenanse. O świecie, świecie! Gdzie podziałeś naturę, wzniosłą, szlachetną naturę z jej czarami! Jak udało ci się zagłuszyć tę muzykę serca, poezyę duszy? Gdzie znaleźć owe wylewy niebiańskich zachwytów? Nie żal mi, że nie znam świata, ale to mi nie przeszkadza rozumieć cię, majorze Bagstok. Dotknąłeś pan najczulszej struny mego serca. Pańskie półsłówka dotyczą mojej drogiej córki.
— Otwartość była głównym rysem rodu Bagstoków. Będę mówił po prostu: zgadłaś pani.
— Minęło już parę tygodni, odkąd pan Dombi zaczął nas zaszczycać swemi wizytami. Wyznaję: i ja i Edyta cieszyłyśmy się tem. Wkrótce zauważyłam, że u pańskiego przyjaciela serce czułe...
— Dombi teraz wcale nie ma serca.
— Zły człowieku, zamilknij!
— Stanę się niemym, jeśli pani się to podoba.
— Niech kto co chce mówi, jednak natura posiada niezwalczony urok. To też nie dziwię się, że pan Dombi, ujęty prostotą naszego towarzystwa i uprzejmością, zaczął bywać częściej