Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

świetne rezultaty, rozbił się wraz z innemi, daleko większemi nadziejami.
Późną nocą wrócił do domu Walter ze swej długiej przechadzki. Do głębi przejęty wrażeniem tragicznej sceny, w której los i dla niego zgotował niemiłą rolę, tracił prawie przytomność, zdając sobie sprawę ze smutnych wieści i nie zauważył, że wuj Sol nie znał dotąd barbadoskiej tajemnicy. Kapitan Kuttl był jak na szpilkach i bał się śmiertelnie, żeby się młodzian nie wygadał. Dawał wyraziste znaki, jak mędrzec chiński na radzie z mandarynami. Kiwał, kreślił, krzywił się i groził, lecz tak, że żaden mędrzec chiński nie byłby go pojął.
Zresztą zrozumiał, że teraz do odjazdu Waltera trudno będzie mówić z panem Dombi. Ale wciąż miał tę wiarę, że dwa słowa rozmowy jego z panem Dombi ułożyłyby doskonale los Waltera. Słuchał jednak opowiadania Waltera ze skupioną uwagą i łzy wylewał na świąteczny gors swej koszuli. Nareszcie w jego wynalazczej głowie zrodził się nowy plan: przy pierwszem spotkaniu poprosić pana Dombi na plac Okrętowy, ugościć go i przy butelce dobrego wina naradzić się z nim co do przyszłego losu Waltera.
Jeden fakt wydawał się kapitanowi oczywistym, a mianowicie, że młodzieniec już stał się niejako członkiem rodziny pana Dombi. Rozumie się, sam skromny młodzian nie zda-