Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 2.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zowany, kładł łeb swój na okno i badał rozgwar ulicy.
I nic nie trwożyło Florci w czasie pożycia w tym dzikim i strasznym domu. Teraz bez obawy odtrącenia nieraz schodziła do pokoju ojca, myślała o nim i z sercem kochającem patrzyła na jego portret. Bez trwogi spoglądała na przedmioty naokoło, śmiało siadała na jego fotelu, własnoręcznie uprzątała w gabinecie, układała bukiety na stole, zmieniała uwiędłe i prawie codzień zostawiała nieśmiało jakąś pamiątkę koło tego miejsca, gdzie siadywał ojciec. Dziś zjawiał się na stole jego ozdobny futeralik do zegarka, jutro zamieniał się czem innem własnej roboty. Czasami w noc bezsenną zdawało się jej, że ojciec wróci i z pogardą odrzuci jej dar; wówczas zrywała się i ledwie dysząc z bijącem sercem skradała się do gabinetu i brała przygotowany podarunek. Niekiedy zalewając się łzami, chyliła twarz na stół roboczy ojca i całowała go. Nikt nie znał tej tajemnicy cierpiącego serca, bo nikt nie wchodził do pokojów pana Dombi, a Florcia bywała tam o zmroku, rankami lub gdy służba jadała obiad.
W tych smutnych wędrówkach towarzyszyły Florci mary różne i zjawiska przeszłości: cienie ukochanej a jakby przez mgłę widzianej mateczki i cień niemniej ukochanego brata. Była w tej duszy potężna i niczem niestłu-