Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przygotowania do chrztu jego, że najstaranniej przyrządzają paradny strój dla niego i dla świty. Nawet w decydującym dniu nie okazał, że rozumie uroczystość odrzędu; przeciwnie w stanowczym momencie podobało mu się zasnąć snem sprawiedliwego, a potem, gdy go obudzili i zaczęli przyodziewać, wyraził wielkie nieukontentowanie. Pochmurny dzień jesienny i silny wschodni wiatr godził się wybornie z całą uroczystością i z chłodną miną pana Dombi.
Stojąc, przyjmował on gości w bibliotece a sam tak był oziębły, jak pogoda. Gdy zbliżał się do okna, zaglądał do ogródka i na drzewa, gdzie suche i pożółkłe liście osypywały się z szelestem jak gdyby od tego spojrzenia. Ciemne i zimne komnaty przyoblekały się w żałobę. Księgi ustawione rzędami, jak żołnierze w szeregu, stały nieruchomo w swych posępnych mundurach — a jeżeli jak żołnierze miały jaką myśl, to chyba o tej jesiennej mroźnej pogodzie. Szafa oszklona, na klucz mocno zamknięta, nie dopuszczała nawet myśli dotknięcia się paradnych okładek. Na szafie ponuro wznosił się bronzowy biust Wiliama Pitta, nie ożywiony ani kropelką podobieństwa — i jak maur zaczarowany strzegł skarbu. Na narożach stały dwie pyłem okryte urny, z jakiegoś starożytnego grobowca wyjęte, głosząc znikomość spraw tego świata; a zwierciadło wprawione