Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wała język szafom i zawracała oczami ku talerzom, zrzędząc na każdym kroku.
Tymczasem przyjaciółki, nie widząc nic z tego, bacznie śledziły scenę rozbierania, karmienia i układania do snu Pawełka. Po ukończeniu tych ceremonii, siadły do herbaty przy kominku i dopiero teraz, obejrzawszy się w około, przypomniały Florcię, która dzięki domaganiu się Poili od niejakiego czasu spała w jednym pokoju z bratem.
— Jakże ona mocno śpi! — rzekła panna Toks.
— Wiesz przecież, moja droga, że wiele bawi się z Pawełkiem. Zmęczyła się.
— To dziwne dziewczę.
— Wykapana matka — ciągnęła panna Toks przyciszonym głosem.
— Biedactwo. O, mój Boże!
Słowa te, sama o tem nie wiedząc, wypowiedziała ze szczerem współczuciem.
— Florentyna nigdy, nigdy nie będzie Dombi, choćby tysiąc lat żyła.
Panna Toks wzniosła oczy i duch jej widocznie w skupieniu walczył z ogarniającym go bólem.
— Ogromnie mnie martwi jej przyszłość — mówiła pani Czykk z wyrazem pokory i dobroci. — Nie mogę bez zgrozy pomyśleć, co się z nią etanie, gdy wyrośnie. Biedactwo! Jakie miejsce zajmie w świecie? W opinii ojca nie stoi wy-