Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, drogi Pawle — ciągnęła z godnością, podczas gdy do oczu napływały jej łzy — pozwól mi skończyć. Brak mi tej siły przekonywania, rozumu, wymowy, jakie posiadasz. Wiem to doskonale i tem gorzej dla mnie. Ale jeśli chcesz posłuchać ostatnich słów moich, a ostatnie słowa powinny być święte, Pawle, to powiem, żem nigdy nie wątpiła o tem.
Pan Dombi niecierpliwie postąpił ku oknu i wrócił nazad.
— Trudno się nie zgodzić, Luizo, że są osoby, które miałyby w tym wypadku więcej praw, niż panna Toks. Ale to głupstwo: nic mi do prawa. Handlowy dom pod firmą Dombi i Syn będzie trwał sam przez się bez obcej pomocy. Nie potrzebuję żadnej podpory. Jestem ponad tłumem. Dość, że dzieciństwo i młodość Pawła upłyną szczęśliwie bez straty czasu, a on przysposobi się do zaszczytnego wstąpienia na swą drogę. Potem może, gdy uzna za potrzebne, wybrać sobie potężnych przyjaciół, żeby podtrzymać albo nawet podnieść kredyt handlowego domu. Do tej pory ja sam będę dlań wszystkiem, a nie chcę, żeby kto stawał między nami. Jestem gotów wyrazić uznanie twej przyjaciółce — i godzę się na projekt. Resztę świadków uzupełnię ja z twoim mężem.
W tej mowie, wygłoszonej z niezwykłą, prawdziwie wielmożną wspaniałością, pan Dombi zamknął swoją najgłębszą myśl tajemną. Nie-