Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

masz przed sobą drogę. Bądź czynny, dziecko moje, pracuj, idź naprzód — a Bóg ci pobłogosławi!
— Ze wszystkich sił będę się starał ziścić twe nadzieje, drogi wuju i nie zapomnę rad — z powagą odrzekł młodzian.
— Wiem i o tem nie wątpię. No, a co się tyczy żeglarstwa, to ładne w marzeniach, w istocie na nic. Pewnie, patrząc wciąż na te przyrządy, zżyłeś się z myślą o morzu, ale to głupstwo, mój przyjacielu, stanowcze głupstwo!
Jednakże Salomon Hils, mówiąc o morzu, zacierał ręce z ukrytem ukontentowaniem i patrzył z nieopisaną rozkoszą na swe morskie instrumenty.
— Oto na przykład — wino. Bóg wie, ile razy spacerowało do Indyi tam i nazad, a nawet świat wokół okrążyło, widziało noce jak węgiel czarne, słyszało wiatrów świst i ryki burzy morskiej...
— Pioruny, błyskawice, deszcz, grad, straszliwe huragany! — żywo kończył chłopiec.
— Tak — winko to przebyło różne koleje. Wyobraź sobie, jak skrzypią i trzeszczą maszty okrętowe, jak wyje wicher w linach...
— Jak majtkowie pędzą i wspinają się na reje, jak usiłują wzmocnić żagle, a okręt jak szalony mknie i podskakuje...