Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

głową a jej czarne oczy zaświeciły łagodnym blaskiem.
— Nie warto nawet o to prosić, panno Floro. Panienka wie, że nie mogę jej odmówić. Pomówimy z piastunką, jakby to urządzić. Jabym rada pojechać do swej rodziny, a nie wiem, jak wyrwać się z Londynu; jakby to dobrze było, gdyby pani Ryczards zgodziła się na ten czas zaopiekować się panienką. Polli chętnie przystała.
— W domu tym nigdy wesoło nie bywa — więc też nie byłoby mądrze, gdybyśmy własnymi kaprysami powiększały nudę. Gdyby jakiej Toks lub jakiej Czykk podobało się dla żartu wybić mi dwa przednie zęby, byłabym naiwną, żebym podstawiła całą szczękę.
Polli nie zakwestyonowała tej sentencyi.
— Stąd wynika, że powinnyśmy żyć zgodnie, dopóki pani opiekujesz się Pawełkiem, byleby nie mącić ustanowionego tu ładu. Hej, panno Floro? Panienka dotąd nie ubrała się! Niechże panienka raz już wraca do siebie. To mówiąc, orączka porwała Florcię i wybiegła z pokoju.
Na obliczu i w ruchach biednej sierotki było tyle smutku i cierpliwej rezygnacyi, że Polli odczuła głęboką litość po jej odejściu. Serce nieszczęśliwego dziecka pałało gorącą chęcią umiłowania, a nie miało kogo kochać. Duszę jego przenikała bolesna tęsknota — a nikt nie dzielił jej i nikt nie starał się ulżyć