Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

od dymu i kopcia. Był to jednem słowem kontrast pana Dombi, należącego do gatunku gładziutko ostrzyżonych i ogolonych kupców-kapitalistów, których głowa lśni się niby nowusieńka asygnacya banku i którzy wyglądają jakby skropieni złotym deszczem.
— Masz pan syna? — indagował pan Dombi.
— Czterech, panie! Czterech synów i córkę. Wszystko żyje.
— Dość trudno pewnie panu wszystko to utrzymywać?
— Nie łatwo, lecz byłoby jeszcze ciężej...
— Co mianowicie?
— Stracić ich, panie!
— Umiesz pan czytać? — pytał pan Dombi.
— Niezbyt biegle.
— A pisać?
— Kredą, panie.
— Czem innem?
— Kredą nieco bazgrzę, gdy mi wskazują litery.
— Pan masz, jak myślę, około trzydziestu dwóch — trzech lat?
— Mniej więcej tyle — odrzekł Tudl po namyśle.
— Czemu się pan nie nauczysz?
— Mam właśnie ten zamiar, panie. Jeden z moich chłopczyków wkrótce pójdzie do szkoły