Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy dawno chory biedny chłopczyna? — pytał Walter.
— Już dawno zaniemógł, tylko że nikt nie wiedział. Och, ci Blimberzy!
— Blimberzy?
— Rozumie się. Gdyby tak na mnie, spędziłabym całą tę szajkę na szosę tłuc kamienie a doktorową zmusiłabym do wożenia cegły. Serce się kraje, gdy się widzi tę dziecinę, a biedactwo nie żali się na nikogo i ze wszystkiego kontent.
Panna Nipper stanęła na chwilę i znów pomknęła jeszcze prędzej. Walter biegł, więcej nie pytając. Nareszcie dotarli do drzwi i weszli do małej wesołej bawialni, pełnej dzieci.
— Tu pani Ryczards? Ach, pani Ryczards, chodźmy, chodźmy!
— Jakto, Zuzanna? — zdziwiła się Poli.
— Tak, to ja, choć byłoby może i lepiej, żeby nie ja. Ale oto nasz Pawełek bardzo chory i dziś prosił ojca, żeby mógł spojrzeć na swą mamkę. I on i Florcia spodziewają się, że pani przyjdzie ze mną i z panem Walterem, że pani zapomni o przeszłości i zrobi to dla naszej ptaszyny. Gaśnie, pani Ryczards! Ach, mój Boże, jak gaśnie!
Zuzanna zaczęła szlochać, Polli się rozpłakała, dzieci zapiszczały, większe pootwierały usta i spoglądały z podziwem na matkę. Pan Tuddl, który właśnie wrócił z Birmingamu