Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ściany lusterku i wziąwszy sękatą laskę — był gotów do drogi.
Kroczył na ulicy wynioślej niż zwykle, lecz Walter nie zwracał na to uwagi, przypisując to wpływowi półbucików. Po drodze u kwiaciarki kupił bukiet wachlarzowo uwity z najpiękniejszych cieplarnianych kwiatów. Uzbrojony tym prezentem, przeznaczonym oczywiście dla pana Dombi, kapitan bez przeszkody dotarł z Walterem do drzwi sklepu mistrza żeglarskich instrumentów.
— A zatem pójdzie pan teraz do wuja?
— Tak — odrzekł kapitan, pragnąc czemprędzej uwolnić się od Waltera.
— Ja tedy udaję się na przechadzkę, żeby nie przeszkadzać.
— Dobrze, kochanku, dobrze. Spaceruj sobie — im dłużej, tem lepiej.
Walter kiwnął ręką i poszedł w swoją drogę. Było wszystko jedno, dokąd iść. Wybór padł na Hampsted, ku tej ulicy, gdzie żył pan Dombi. Wspaniały i posępny był dom pana Dombi, jak zwykle. Wszystko tu tchnęło ciszą i spokojem, jak w grobowcu i chyba wiatr, poruszający firanki w otwartych oknach górnego piętra, dawał znak życia. Zwolna minął Walter smutne mieszkanie i zrobiło mu się raźniej, gdy znalazł się przed innymi domami. Lecz postąpiwszy kilka kroków, obejrzał się i pilnie wpatrywał się w górne okna z tem przejęciem,