Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Witam panów, bardzo mi przyjemnie. Tuts miał śliczną szpilkę, pierścionek, po dżentlmeńsku złożył ukłon damom i podał rękę doktorowi.
Wkrótce potem przybyli i inni młodzieńcy, za nimi pan Baps, tancmistrz, z żoną. Postawa pana Bapsa była wspaniała, mówił doniośle akcentując każdą sylabę. Zbliżył się po chwili do Tutsa, który się zachwycał swymi bucikami i spytał:
— Co pan sądzisz o surowych produktach, sprowadzanych do naszych przystani z zagranicy w zamian za złoto? Co czynić z nimi?
— Gotować je — bez zająknienia odrzek Tuts.
Na tem urwała się rozmowa, chociaż zdawało się, że tancmistrz nie podzielał zapatrywania Tutsa.
Paweł, który siedział na miękkiej sofie obłożony poduszkami, zerwał się i pobiegł do sąsiedniego pokoju czekać na Florcię; nie widział jej od dwóch tygodni. Wkrótce zjawiła się jak anioł piękna w swym balowym stroju, ze świeżych kwiatów bukietem w ręku. W pokoju była tylko przyjaciółka Pawła Melia, kiedy Florcia uklękła, żeby ucałować braciszka. Paweł rzucił się w jej w objęcia i nie mógł oczu oderwać od jej twarzy.
— Co ci to, Florciu? — spytał Pawełek prawie pewny, że ujrzał łzę na policzku siostry!