Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

długo przewracał się w łóżku i żalił się na swą analizę, utrzymując, że ani za grosz w niej nie ma prawdy i że go zanalizowano jak bandytę.
— Coby to powiedział doktor Blimber, gdyby tak jego zanalizować? Przecież od tego zależy moja gaża kieszonkowa. Nie bagatela! Półtora roku męczyli biednego chłopca niby posługacza, a potem ogłosili go za leniucha. Nie dawali obiadu dwa razy na tydzień, a potem nazwali żarłokiem. Chciałbym widzieć, jakby on nie stał się łakomym na mojem miejscu.
Nazajutrz rano służący, zanim zaczął uderzać w gong, ostrzegł Pawła, żeby się nie niepokoił i spał bezbiecznie, podczas gdy inni będą się ubierali.
Paweł się ucieszył. Wkrótce przybyła pani Pipczyn, za nią lekarz, za lekarzem Melia, ta kobieta, która wygarniała popiół z kominka, pierwszego dnia po zainstalowaniu się Pawła w domu doktora. Och, jak to było dawno, jak dawno! Wszystkie te osoby oglądały Pawełka, pytały, jak się czuje i odeszły do sąsiedniego pokoju na naradę. Potem wrócił lekarz z doktorem i panią Blimber. Lekarz mówił:
— Tak, panie doktorze, radzę zwolnić tego dżentlmena od wszelkich zajęć. Wszak to i wakacye za drzwiami.
— Rozumie się — odrzekł doktor Blimber. — Kochanko, uwiadom o tem Kornelię.