Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

okropnej i zagadkowej sceny. A tymczasem ani jednej skargi, ani jednego słówka ostrego nie wydały usta podsądnego; stał i słuchał pokornie, tylko prawa ręka czyniła błagalny ruch: „zmiłuj się, zmiłuj!“ Kat nie znał litości i gryzł nieszczęsną pastwę, znękaną długą męką.
Nareszcie gorący młodzian, uznając się za niewinną przyczynę tej burzy, nie mógł wytrzymać i z ogniem ujął się za ofiarą.
— Panie Karker, wierz pan, jam tu zawinił. Lekkomyślnie pozwalałem sobie mówić o bracie pańskim daleko częściej, niż potrzeba i jego imię wbrew zakazowi pańskiemu powtarzało się w mych gawędach. Ale wina po mojej stronie cała. Ani słówkiem nie dotykaliśmy przedmiotu, wychodzącego poza kres naszych spraw osobistych. Zresztą nie zarzucam sobie nawet nierozwagi. Wiedz pan: polubiłem pańskiego szanownego brata, zaledwiem próg tego domu przekroczył. Przywiązałem się do niego od chwili objęcia służbowych zajęć. Jakże nie miałem o nim mówić, kiedym wciąż o nim myślał.
Walter mówił gorąco z zupełnem poczuciem swej szlachetności.
— A pan tymczasem, panie Karker — unikałeś mnie, wciąż unikałeś. Wiedziałem o tem i czułem to ku wielkiemu swemu żalowi. Jakichże to środków nie używałem, żeby stać