Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie masz pan na co czekać — powtórzył Karker, szczerząc zęby.
— A zresztą może ma co do nadmienienia?
— Nie, panie — odrzekł Walter wzburzony mnóstwem obrazów, jakie przed nim rysowała fantazya. Widział kapitana Kuttla w połyskliwym kapeluszu, słyszał rozpaczne jęki starca Sola przy pożegnaniu bez nadziei widzenia kiedy w życiu bratanka.
— Bardzom panu obowiązany — ciągnął po chwili.
— Nie ma na co czekać, Karkerze — ponowił Dombi.
I gdy Karker powtórzył to ponownie, Walter poznał, że dalszą zwłokę mianoby za niedarowaną zuchwałość; zwiesiwszy głowę, wyszedł bez słowa. W korytarzu dopędził go prokurzysta i kazał zawołać do siebie Karkera młodszego.
Karker starszy z głową butnie wzniesioną stał oparty o kominek, ukrywszy obie ręce za poły fraka. Nie zmieniając pozy, nie łagodząc gniewnego wyrazu, kiwnął zlekka głową i kazał Walterowi drzwi przymknąć.
— Janie Karker — syknął prokurzysta w stronę brata, pokazując straszne zęby, jak gdyby zamierzył gryźć swych kolegów — co cię to wiąże z tym młokosem, który niby zły duch prześladuje mnie wszędzie twem imie-