Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nic więcej nie wymyślił Tuts, lecz przez cały wieczór przypatrywał się Pawełkowi, gdyż ten mu się widocznie podobał.
O ósmej wieczorem młode towarzystwo znowu znalazło się w jadalni. Przed modlitwą bufetowy zaproponował chleb, ser i piwo. Ceremonia zakończyła się programem doktora: „Panowie, prace nasze jutro zaczną się o siódmej.“
Nastąpił ukłon i wyprawa do sypialni.
Tam, ulegając porywowi szczerości, Briggs oznajmił, że chciałby umrzeć, tylko mu żal matki i czarnego drozda w domu. Tozer mało mówił, wzdychał i radził Pawełkowi ostro się trzymać, bo jutro na niego kolej. Nakoniec sen zamknął zmęczone oczy Pawła i śniło mu się, że spaceruje z Florcią w przecudnym parku, rozkoszuje się kwiatami i podchodzi do wielkiego słonecznika, który nagle zmienił się w gong i zaryczał strasznie nad samem uchem. Ocknął się i ujrzał pochmurny zimowy poranek z drobnym deszczem a równocześnie rozległy się gromkie dźwięki gongu: czas wstawać.
Towarzysze byli na nogach. U Briggsa twarz od smutku i płaczu napuchła, że oczu widać nie było. Naciągał buty zły, równie jak Tozer, który ubrany zupełnie przed oknem drżał i wstrząsał ramionami. Biedny Pawełek sam nie mógł się ubrać i prosił o pomoc; ale Briggs mruknął: idź sobie, a Tozer bąknął: