Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Trwało to niedługo. Gdy doktor poruszył się, Tuts umknął i nie ukazał się więcej.
Tymczasem pan Dombi, obejrzawszy dziedzinę Morfeusza, wrócił do gabinetu.
— Mam nadzieję, panie Dombi, że nasz porządek uzyskał pańskie uznanie?
— Wyborny porządek.
— Bardzo dobry — szepnęła pani Pipczyn, nieskłonna do wielkich pochwał.
— Pani Pipczyn — mówił Dombi — za pozwoleniem pańskiem radaby od czasu do czasu odwiedzać tu mego syna.
— Wolno to jej o każdej porze.
— A zatem wszystkie zarządzenia skończone i nic nie pozostaje nam, jak się pożegnać — rzekł pan Dombi.
Zbliżył się do Pawełka.
— Bądź zdrów, drogie dziecię.
— Bądź zdrów, tatusiu.
Twarz dziecka, podającego rękę ojcu, miała pełen troski wyraz. Ale nie ojciec był przedmiotem tej troski i nie ku niemu zwracała się smutna twarzyczka. Florci szukał Pawełek i tylko Florcia była celem jego czułego przywiązania.
Gdyby pan Dombi w swem nierozumnem poczuciu pysznego bogacza zjednał sobie wroga srogiego, mściwego, nieprzejednanego — i ten byłby w tej chwili o zemście zapomniał, ciesząc się udręczeniem, rozdzierającem serce ojca.