Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No, dziesięć lat nie prędko mija! — oponowała stara.
— To zależy od okoliczności. W każdym razie synowi memu już sześć lat i on umysłowo wyprzedził wielu rówieśników. Ale chodzi o to, że syn mój musi daleko za sobą ich pozostawić. Ma on przygotowane szczytne powołanie — i czy to syn mój ma napotykać przeszkody na pierwszych stopniach wychowania? Droga jego życia jasna i czysta, przeznaczona i przewidziana, jeszcze zanim na świat przyszedł. Jakże tu odraczać wykszałcenie młodego dżentlmena z takiem wyniosłem powołaniem? Nie ścierpię braków w jego wychowaniu. Wszystko musi być jak najlepiej zorganizowane.
— Ma pan słuszność i zupełnie podzielam pańskie zamiary.
— Nie wątpię o tem, pani Pipczyn. Osoba tak rozumna i wytrawna pojmie ważność doniosłych zamierzeń Dombi i Syna.
— Wiele niedorzeczności prawią dziś o tem, jakoby zbyt wcześnie nie należało rozpoczynać nauki — mówiła pani Pipczyn. — Bardzo dziś ludzie przemądrzeli, a za moich czasów nie myślano tak. Bardzom rada, że moje zdanie tak godzi się z pańskiem. Trzeba naglić i popędzać dziecię, jeśli się zeń chce zrobić człowieka.
— Nienadaremnie też zyskałaś pani taki rozgłos. Proszę wierzyć, że teraz więcej niż kiedy zadowolony jestem z pańskiej metody