Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Walter, ojcze — dodała ciszej, stropiona surową miną ojca. — Ten sam, który znalazł mię, gdym zginęła.
— To zapewne młody Gey, Luizo — gniewnie odezwał się pan Dombi, chmurząc brwi. — Zachowanie się tej dziewczyny wcale mi się nie podoba. Czyż naprawdę pamięta Geya? Dowiedz się, co to tam takiego.
Pani Czykk podążyła do przedpokoju i za chwilę wróciła z oznajmieniem, że młody Gey z jakimś dziwacznym panem są tam. Gey powiada, że nie śmie wejść, dowiedziawszy się, iż pan Dombi śniada. Zaczekają.
— Niech chłopiec natychmiast wejdzie — rzekł pan Dombi. — Co ci potrzeba, Gey? Po co cię przysłali? Czy prócz ciebie niema tam komu przyjechać?
— Daruje pan — nikt mnie nie przysłał. Ośmieliłem się przybyć we własnej sprawie; spodziewam się, że mi pan wybaczy, gdy się dowie, co mię sprowadza.
Lecz pan Dombi, nie zwracając uwagi na te słowa, niecierpliwie rozglądał jakiś przedmiot za Walterem.
— Co tam takiego? — rzekł w końcu. — Kto to z panem, młodzieńcze? Hej, panie! Pan zdaje się nie tam wszedł, gdzie trzeba. Trafiłeś pan do innych drzwi.
— Bardzo mi przykro, że nie sam trudzę pana, lecz to.... to kapitan Kuttl....