Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dłonią z posadzką i dręczony w niedoli swej przejmującym wiatrem wschodnim, drgał i skręcał się w najgłębszej melancholii i wyrażał współczucie serdeczne rozdzierającym skargom fortepianów, codzień gubiących po jednej strunie, która pod oknem jęczała i wyła wskutek przedśmiertnych męczarni. Na domiar pan Brogli zgromadził w swym sklepie zbiór zegarów ściennych różnej ceny i dobroci, lecz zazwyczaj dobrze idących, choć obecnie wskazówki stanęły na zawsze, jak i finansowe sprawy ich dawnych właścicieli, którzy wraz z zegarami potracili drogocenne zwierciadła, odbijające teraz w magazynie z rupieciami ich ruinę.
Sam pan Brogli miał oczy łzawiące się, włosy twarde, postać krępą, niemały zasób roztropności i sprytu. Jak Maryusz na gruzach Kartaginy rozsiadał się na zwaliskach cudzego szczęścia wesoły i kontent z losu, zawsze mu przyjaznego we wszystkich zamiarach i zaczątkach. Niekiedy zaglądał do sklepu Salomona Hilsa zapytać o powodzenie wielce szanownego mistrza żeglarskich przyborów i Walter znał go o tyle, że kłaniał mu się grzecznie na ulicy. Znajomość z tandeciarzem Hilsa nie wiele dalej sięgała poza kapeluszową uprzejmość, to też Walter zdziwił się, gdy wierny swej obietnicy zabiegł z biura do sklepu i ujrzał pana Brogli w zadumaniu siedzącego w bawialni z rękami w kieszeniach.