Przejdź do zawartości

Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rosło oprócz nagietek. Powietrze latem nie przenikało do domu pani Pipczyn, zimą zaś nie mogło się zeń oswobodzić. Zaduch powiększały gliniane we wszystkich oknach stojące wazony z kwiatami, które po całym zakładzie rozsyłały wyziewy ziemi. Pani Pipczyn widocznie wielbiła botanikę i wszelkie gatunki państwa roślinnego żywiła. W wyborze roślin zachowywano pewną symetryę, dostosowaną do harmonii z otoczeniem. Tu stało pół tuzina kaktusów, wijących się koło prętów niby żmije; tam też kaktusy rozstawiały swe szerokie kleszcze jak raki morskie; owdzie wijące się rośliny bawiły oko liśćmi chwytnymi. Wszystkie te mniej więcej niezwykłe okazy panoszyły się na oknach, szczelnie zawartych w każdej porze roku. Lecz dla dopełnienia widowiska jeden wielki wazon zawieszony był u sufitu, skąd we wszystkie strony wyłaziły długie zielone liście jak pająki, których było także mnóstwo, nawet z kleszczami, w błogosławionem tem ustroniu.
Pani Pipczyn zwykle żądała dużej ceny za pensyonarzy i umiała nadać sobie pozór wyniosły wobec tych, którzy jej potrzebowali. Uchodziła też za stanowczy charakter, wyborną znawczynią dzieci. Z taką reputacyą zdobyła sobie z czasem majątek, co pomagało jej do utrzymania godności. W trzy dni po rozmowie o niej w domu pana Dombi miała przyjemność