Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Alboż nie jesteś zupełnie zdrów i silny? — pytał coraz bardziej zdumiewając się pan Dombi.
Mały staruszek zwrócił na ojca smutne oczy.
— Jesteś zdrowy i silny, jak wszystkie dzieci w twoim wieku. Prawda?
— Florcia starsza odemnie i nie mogę być tak mocny i silny jak ona, to wiem bardzo dobrze; ale kiedy Florcia była taka mała jak ja, mogła się bez zmęczenia bawić, ile chciała — to wiem także bardzo dobrze. A gdybyś wiedział, ojcze, jak ja się czasem męczę! Och, jakże się męczę! Wszystkie kosteczki mnie bolą. Wikkem mówi, że to kości — i sam już nie wiem, co robić?
Tu Pawełek grzejąc ręce zaczął się przypatrywać głębi kominka poza kratką, jakby tam jakieś fantastyczne widma grały dla niego komedyę maryonetek.
— Tak bywa z tobą wieczorami. Dzieci zwykle męczą się ku wieczorowi, a potem śpią snem krzepkim.
— Ach, nie, ojcze. Tak bywa ze mną i we dnie, gdy złożę głowę na kolanach Florci a ona mi piosnki nuci. Nocami zaś widuję we snach przedziwne, przecudowne rzeczy!
Teraz pan Dombi wzruszył się bardzo i nie wiedział, co o tem myśleć. Jeszcze bliżej przysunął się z fotelem do syna i patrzył w twarzyczkę przy mdłem świetle płomienia, trzymając