Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nowinę, a my będziemy oczekiwali u mego wuja. Tak będzie dobrze. Idź pan.
— Ja mam iść! — bronił się Karker.
— Naturalnie! Czemużby nie?
Zamiast odpowiedzi Karker mocno uścisnął rękę chłopca i zalecając pośpiech, poszedł swoją drogą.
— Co za dziwak! Teraz, panno Dombi, nic nam nie pozostaje, jak co prędzej iść do wuja. A panience mówił kiedy pan Dombi cokolwiek o młodszym Karkerze?
— Nie, ojciec rozmawia ze mną bardzo rzadko.
— Ach, tak! Tem gorzej dla niego, myślał Walter. Potem zaczął w myśli szukać nowego przedmiotu rozmowy, a gdy Florcia w tej chwili znów zgubiła trzewik, podjął się nieść ją na rękach. Dziewczynka bez względu na znużenie z uśmiechem uchyliła tę propozycyę, a że byli już w pobliżu drewnianego miczmana, Walter mówił o strasznych przygodach na morzu, podczas których mniejsi od niego chłopcy ratowali dziewczęta starsze od Florci. Wśród tych zajmujących opowieści przyszli do drzwi mistrza instrumentów żeglarskich.
— Hej, wuju! Wuju Sol! — zawołał Walter, pędem wbiegając do sklepu i bez tchu i związku zaczynając opowiadać. — Zadziwiająca, niezwykła przygoda! Córka pana Dombi zabłąkała się na ulicach, jakaś stara wiedźma