Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— i o, drogi panie, ratuj mnie, ocal — z płaczem kończyła.
W tej chwili ohydny kapelusz spadł z jej główki a gęste sploty bezładnie rozsypały się po twarzyczce ku zdumieniu młodego Waltera, kuzyna Salomona Hilsa, mistrza żeglarskich instrumentów.
Pan Klark zdumiał się i zauważył, że nigdy nie zdarzyło mu się być świadkiem takiej historyi. Walter podniósł trzewiki, zgrabnie wsunął je na nóżkę panienki, niby książę z bajki, podał prawą rękę Florci, zawiesił na lewej skórkę króliczą — i nowy Herkules — przekonał się, że smok leży u stóp jego bez życia.
— Proszę nie płakać, panno Dombi — mówił z uniesieniem. — Bardzo się cieszę, że byłem w tej chwili na przystani. Jesteś pani teraz tak bezpieczna, jakgdyby cię broniła cała rota uzbrojonych żeglarzy na okręcie.
— Nie będę już płakała; teraz płaczę z radości.
Z radości płacze — myślał Walter — a jam tej radości przyczyną. — Chodźmy, panno Dombi. Otóż zgubiłaś drugi trzewik. Włóż raczej moje, panno Dombi!
— Nie, nie, nie, niech się pan nie trudzi — broniła się Florcia, gdy z pośpiechem zaczął zdejmować. — Dobrze mi i w tych, naprawdę dobrze.