Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oka oddawszy niemowlę Zuzannie, rzuciła się na pomoc nieszczęsnemu synowi. Bieda atoli nigdy sama nie przechodzi. Zdumioną Zuzannę Nipper i jej dwoje pupilów odciągnięto niemal z pod kół przejeżdżającego pojazdu i jeszcze nie zdołały wrócić do przytomności, gdy zewsząd rozległy się wrzaski rozpaczliwe: szalony byk! szalony byk!
Był to dzień targowy. Skręt stał się niezmierny. Tłum miotał się tam i sam, wrzeszczał i tłoczył się nawzajem. Wozy się spotykały, nawet wywracały; wściekły byk pędził dalej i dalej; między chłopcami wrzała zajadła bójka; piastunka co moment mogła być na kęsy rozszarpana. W obec tych okropności Florcia zaczęła krzyczeć bez pamięci i rzuciła się do ucieczki. Biegła długo, głośno krzycząc i wołając głośno Zuzanny; wreszcie straciła siłę, stanęła i z przerażeniem spostrzegła, że piastunka została w tłumie. Była samiuteńka.
— Zuzanno! Zuzanno! — wołała blizka obłędu. — Boże mój, Boże! Gdzież oni?
— Jakto, gdzie oni? — zrzędzącym głosem zasyczała starucha jakaś, kulejąc i podskakując z przeciwległego zaułka. — Czemużeś od nich uciekła?
— Zlękłam się i sama nie wiedziałam, co robię. Myślałam, że oni za mną idą Ach, gdzież oni?
— Chodźmy, ja ci ich pokażę.