Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czy cztery razy wstrząsnęła głową, jakby myślała o jakiemś wspomnieniu lub jakiejś stracie; smutnych swych myśli jednak nie wyrażała słowami.
Nie pierwej, aż Kaleb przez czas jakiś pracując sam jeden nad zaprzęgiem koni do powozu bez litości przybijał uprzęż gwoździami prosto w ciało nieszczęsnych zwierząt, Berta przysunęła się do jego krzesła i rzekła, siadając obok niego:
— Znudziłam się w ciemności, ojczulku. Potrzebne są mi oczy, moje cierpliwe, usłużne oczy.
— Są tutaj — odrzekł Kaleb. — Zawsze gotowe. Więcej twoje, niż moje Berto, w każdej chwili, przez całą dobę. Ale cóż mają zrobić dla ciebie twoje oczy, droga moja?
— Popatrz na izdebkę, ojcze.
— Doskonale, stało się, Berto.
— Opowiadaj mi o niej.
— Tu wszystko po staremu — wymówił Kaleb. — Wygodnie, ale bardzo skromnie. Jasne malowanie na ścianach, barwne kwiaty na talerzach i naczyniach; politurowane drzewo na ramach i półkach; wogóle porządek i wygoda czynią nasz domek bardzo ładnym.
Wesoło i czysto było tam, gdzie mogły sięgnąć ręce Berty, ale pozostałe miejsca nie odznaczały się tymi przymiotami w starej