Strona:PL Karol Dickens - Świerszcz za kominem.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakżem rada, żeś go kupił, ojcze!
— I to jeszcze u jakiego wybornego krawca, — dodał Kaleb. — U najmodniejszego krawca. On za piękny dla mnie. — Ślepa dziewczynka przestała pracować i zaśmiała się radośnie.
— Za piękny, ojcze! Czy dla ciebie może być coś nadto pięknego?
— Muszę przyznać, że mi trochę wstyd w nim paradować, — rzekł Kaleb, śledząc wrażenie swych słów na twarzy córki, rozjaśnionej z radości; — słowo honoru! Kiedy słyszę, jak chłopcy i dorośli mówią za memi plecami: „Patrzcie go! Jaki elegant!“ nie wiem, gdzie oczy obrócić. Wczoraj wieczorem podszedł do mnie ubogi; nie mogłem na żaden sposób przekonać go o moim nizkim stanie.
— Nie, wielmożny panie, jakże można! — mówił mi. — Czyż ja nie rozumiem, że pan chcesz ze mnie zażartować? — Wtedy pojąłem, żem nie powinien tak się elegantować.
Szczęśliwa ślepa dziewczynka! Jak rozradowaną była w swym zachwycie.
— Widzę cię, ojcze, — rzekła biedaczka, składając ręce, — widzę tak wyraźnie, jakbym miała zdrowe oczy, których nigdy nie potrzebuję, dopokąd jesteś ze mną. Niebieski płaszcz.
— Jasno niebieski, — poprawił Kaleb.
— Tak, tak! Jasno niebieski! — zawołała dziewczynka, podnosząc uśmiechniętą twarzyczkę; — pamiętam, że to barwa nieba! Z początku