Strona:PL Karol Baudelaire-Kwiaty grzechu.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obłudnie precz rzucają, czego on dotyka,
Skarżą się, że stąpali, gdzie nóg jego ślady.

Jego kochanka stawa na rynkach publicznych,
Wołając: „Gdym dość piękną dlań i dość wspaniałą,
Ażeby on mnie wielbił, więc wzorem klasycznych
Bogiń każę wyzłocić swe różane ciało!

Upoję się kadzidłem, i myrrą, i nardem,
Mięsem płeć swą odświeżę, wykąpię się w winie,
Aby poznać ze śmiechem, czy w tem sercu hardem
Wywołam, że mnie będzie czcił jako boginię.

A kiedy się bezbożną tą znudzę zabawą,
Położę na nim dłoń swą mocną, choć bezsilną,
I harpją swych paznokci bezlitośnie krwawą
Do serca jego drogę znajdę nieomylną.

I, jak omdlałe ptaszę, co drżąc się szamota,
Wydrę mu z łona serce, jeszcze krwią bijące,
I, ażeby nakarmić miłego mi kota,
Z pogardą mu i śmiechem na ziemię je strącę“.

Ale tam, gdzie słoneczny widzi tron — w błękity
Wznosi dłoń rozmodloną wieszcz pełen pogody,
I drżą w nim jasnowidzeń błyskawiczne świty,
I nie słyszy, jak huczą wzburzone narody.