Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

faktem, ale zasadniczo odrzucał hipotezę, która na razie byłaby wyrządziła więcej zamętu i nieporządku niż cokolwiek innego. Musiał więc zgnębić Przypadek X. Widzicie, panowie, że w całokształcie życia nic nie dzieje się wypadkowo i byle jak, ale we wszystkim, jest ład i konieczność.
Chirurg przeraził się, spostrzegłszy, że jasnowidz znowuż zawraca do abstrakcyj, i dlatego pytał skwapliwie: — A potem przestał być chemikiem?
— Potem już nie był chemikiem — odpowiedział jasnowidz. — Nie było w nim tego głosu, który by mu powiedział: — To głupstwo, to przejdzie, baw się dalej. Każde jego rozbicie było ostateczne i nieodwołalne. Gdy niewielu słowy zburzono mu jego chemiczną budowę, powstało w nim przemożne poczucie osamotnienia i opuszczoności. Uważacie, panowie, niemal zadowolenie, że są oto takie ruiny, takie straszliwe zgliszcza. Schował swoje zeszyty, aby do nich już nigdy nie zaglądać, i opuścił cukrownię, żeby się ten zamęt jeszcze wzmógł. Sam się przerażał tego poczucia marności i pustki, a jeszcze bardziej przerażało go to, że jest mu tak dobrze w tym zamęcie i w tym zniszczeniu, i zaczął uciekać.
— Był przecie młody — zastrzegał się chirurg. — Czyż nie miał nikogo?
— Miał.
— Dziewczynę, nieprawdaż?
— Tak.
— Kochał ją?
— Tak.
Zapanowała cisza. Jasnowidz, obejmując kolana, spuścił oczy i w podrażnieniu posykiwał przez zęby. — Nie będę przecie mówił wszystkiego — wycedził wreszcie. — Nie jestem kroniką. Oczywiście i w jego miłości było osamotnienie i upór, i na pewno zniweczył ją, jak niweczył wszystko: z zaciekłości i dlatego że uciekał w samotność. Co za spustoszenie! Teraz może się usadowić i patrzeć, jakich to ruin