Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Konie w nocy były już posiodłane, teraz tylko popręgi poprzyciągano.
— Na koń! — zagrzmiała po chwili komenda, i w kilka minut sformował się oddział czwórkami na polanie.
— Baczność! naprzód stępo, marsz! — i ruszyliśmy na skraj lasu. Ksiądz ciągle obok naczelnika jechał wzniósłszy krzyż wysoko, tak, że go każdy mógł widzieć, głowę miał nie przykrytą, siwemi włosami wiatr igrał.
Gdyśmy wyszli już z lasu, uszykował nas naczelnik w cztery szeregi, teraz rzuciłem okiem przed siebie.
Chmury ciężkie, ołowiane okrywały smutne niebiosa, tumany mgły gęstej ścieliły się tuż po nad rozmokłą ziemią, dzień szary, żałosny, jesienny robić się zaczynał. W dali przed nami umykały pospiesznie kozackie placówki, a w dolinie formowały się pospiesznie, niespokojnie dwie sotnie w szyk bojowy, widocznie zdziwieni byli naszem wystąpieniem, spodziewali się na pewno — poddania. Odetchnąłem swobodniej, z nimi damy sobie radę. — Baczność! konie w cugle! czwałem naprzód marsz! marsz! — jak grom doniosły rozległa się komenda.
Ruszyliśmy, jak stado dzikich, rozjuszonych byków, rola jęknęła pod nami, a ziemia czarna, rozmokła, bryzgająca z pod końskich kopyt, błotem nas w jednej chwili okryła. Ksiądz na starym białym arabie pędził pierwszy.
Nie dotrzymali placu kozacy, nim doszliśmy, rozprysnęli się na wszystkie strony — jak zeschłe liście przed wiatrem północnym, ale w tejże chwili ujrzeliśmy nowego nieprzyjaciela, szara niema piechota ze wsi się wysunęła, w linię bojową rozwinięta drogę nam zastąpiła, jak tama nieruchoma.
Konie szły już takim pędem, że powstrzymać ich nikt już nie zdołał, gnaliśmy na wroga, jak pędzi latem groźna chmura gradowa, i zgnietliśmy i tych jeszcze, raz tylko zdołali wystrzelić, kilku z nas padło, i już konie spięły się przedniemi kopytami na las bagnetów, pierwszy szereg nieprzyjacielski runął i po piechocie, w błoto wmiesiliśmy cały batalion, kopytami stratowaliśmy — odetchnąłem.