Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pół jednej ściany, misternie rzeźbione i świecące jeszcze tu i owdzie pozłotą gzymsy komina były haniebnie poszczerbione i poobijane; na ścianach widniały ślady pozacieranych fresków. W komnacie tej były cztery duże włoskie okna, sięgające prawie do marmurowej posadzki. Okna te zwracały się na południe i zachód a u ich stóp rozścielała się zielona murawa, spuszczająca się lekką pochyłością ku rzadkim drzewom przetrzebionego parku.
W jednem z tych okien stał, zwrócony do nas plecami, dziwny jakiś człowiek. Robił wrażenie olbrzyma, giganta bajecznego. Stał w ten sposób oparty lewem ramieniem o spruchniałą futrynę, że zrazu mogłem tylko dostrzedz: jego potężną, siwym, rozwianym włosem pokrytą głowę, szerokie herkulesowe barki i zgarbione plecy, okryte starą, spłowiałą kurtą kozaczą; z pod szerokich płóciennych szarawarów wyzierały bose, pomarszczone stopy.
Czlowiek ten widocznie nie słyszał naszego wejścia, ni tententu końskich podków o płyty posadzki; ani drgnął nawet — zadumany, zapatrzony w dal, w groźne chmury, w blaski piorunów, w powódź ulewy; znać wspaniała groza huraganu przykuwała do siebie całą uwagę starca.
I ja ujrzawszy go, zatrzymałem się na miejscu; ze wzrastającem ciagle zajęciem wpatrywałem się w ten posąg żywy, wyraźnie wspomnieniami dalekiej przeszłości w martwy głaz zmieniony; stałem bez ruchu, oddechem nawet głośniejszym bałem się przerwać zadumy olbrzyma.
Nawałnica srożyła się tymczasem z niezwykłą gwałtownością; całe snopy ogniste oświecały na mgnienie oka ponury, zasępiony chmurami widnokrąg; jaskrawe, oślepiające węże błyskawic jednoczyły się w jakieś fantastyczne kłęby ognia, a łącząc się z hukiem nieustającym prawie, zdały się już zapowiadać rychły koniec tego świata. Zdawało mi się chwilami, że całe sklepienie niebieskie wnet runie na ziemię; stare drzewa w parku gięły się, jak trzcina nadbrzeżna; grube