Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w którym mieszkał ojciec. W bramie spotkałem dobrze znanego mi portyera.
— Czy pan Dawydow spi? — spytałem pospiesznie.
— Nie! — odpowiedział odźwierny i dziwnie jakoś się uśmiechnął.
Wszedłem do numeru i stanąłem w pierwszej chwili zdziwiony, oślepiony; dym cygarowy, zapełniający szczelnie oba obszerne pokoje, nie pozwolił mi długo rozpoznać, co się tam działo. Gdy wreszcie przyzwyczaiłem wzrok do tej sztucznej a niemile gryzącej mgły, dziwaczny widok przedstawił się oczom moim: wokoło kilku pozsuwanych stołów karcianych siedziało kilkunastu mężczyzn, ubrania ich były w nieładzie, twarze zmęczone, oczy zaognione i okrążone ciemnemi obwódkami. Na stole leżały cale stosy kart i kupy pomiętych banknotów — »djabełek« szedł w najlepsze.
W pierwszej chwili nie wiedziałem, co z sobą zrobić; milcząc rozglądałem się ciekawie po zebranem towarzystwie, zwolna zacząłem rozpoznawać osoby. Byli tam i młodzi polscy panicze, znani ze swych pohulanek i utracyuszostwa, i oficerowie kawaleryi, i urzędnicy wyższych stopni. Mój ojciec z pańską miną, wesoły i najświeżej pośród nich wyglądający, ciągnął właśnie bank. Przegrał tysiąc rubli, uśmiechnął się pobłażliwie, zwitek banknotów z lekceważeniem wrzucił do puli. Podobał mi się wówczas. Spojrzałem nań z wyrazem uwielbienia. On znać uczuł mój wzrok, bo wnet popatrzał w moją stronę, spojrzenia nasze spotkały się, i mnie wydało się, że w pierwszej chwili rumieniec wstydu oblał piękne jego rysy, wnet jednak znikł, a twarz jego przybrała wyraz gniewu.
— A tyś się tu zkąd wziął? — zapytał porywczo. Zaraz mi ruszaj do szkoły! — dodał łagodniej.
Nim głos jego przebrzmiał, byłem już za drzwiami. Do klasy było jeszcze zawcześnie, nie wiedziałem, co z sobą robić — zacząłem błąkać się po mieście, wreszcie wszedłem do otwartego kościoła katedralnego. Wcisnąłem się tu w najciemniejszy kącik i zacząłem rozmyślać nad tem, co dziś ujrzałem.