Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 95 —

sprzedali tanio i głupio... O jałówkę byście się lepiej targowali, niż o mnie.
Śpiewalski zdrętwiał na te słowa, Katarzyna, która nadeszła, słysząc hałas i stanęła w drugich drzwiach, zbladła, jak ściana, a w jej wielkich czarnych oczach malowały się gniew i przerażenie i litość nad ojcem, nad którym tak się znęcano niesłusznie...
Przez chwilę zrobiło się w stancyi tak cicho, że można było słyszeć szmer skrzydeł przelatującej muchy... nareszcie Śpiewalski zaklął strasznie i splunął.
— Pluj, pluj, rzekł Kieliszek, jakeś co dobrego zjadł, to możesz teraz pluć i ganić, żeby ci nie kazano płacić.
Ciężką walkę sam z sobą toczył Śpiewalski, dotknięty do żywego w swojej godności, w ukochaniu, we wszystkiem. Otworzono mu nagle oczy i przejrzał i zobaczył, co warta ta żoneczka, która tak niedawno przed ołtarzem zaprzysięgła mu wierność i miłość dozgonną, co warta rodzina, w którą wszedł. Wszystko fałsz, obłuda, oszukaństwo, brud!
Drogą kłamstwa szli, aby grosz wycyganić, a kiedy natrafili na opór, wówczas dopiero pokazali się, czem są naprawdę, pokazali się w całej swojej brzydocie.