Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 60 —

zdaje, że miło mi będzie żyć z tym starym dziadem, na wsi, na pustkowiu, w nudach?... Ale przecież on nie wieczny. Może kiedy... Puść, siądę, duszno mi... albo pójdę do matki, do kuchni, tam odpocznę...
Wyrwała się z jego objęć i uciekła, on za nią poszedł. W kuchni nikogo nie było, wszyscy poszli przyglądać się tańcom, ogień na kominie dogasał, czerwone blaski rzucając na ściany. Rózia stanęła za uchylonemi drzwiami.
— Róziu, Róziu — szeptał chłopak.. — Róziu....
— Odejdź i nie rozżalaj mnie próżno... Żałuję teraz, żem za niego wyszła, żałuję zapóźno... Lepiej było ciebie słuchać i uciec stąd, choćby na kraj świata...
— Róziu... toć jeszcze czas... Mam trochę pieniędzy, konia zaprzęgnę i wymkniemy się tak, że nikt nie zobaczy — aby do kolei i w świat, do Warszawy, jeszcze dalej, między ludzi, — kto nas znajdzie?
— Nie, nie można... skrzywdziłabym ojca... Czekajmy... ja zawsze życzliwa ci będę.
On objął ją i pocałował. Nie broniła się wcale...
— Słuchaj, rzekł, — na służbę do was pójdę, parobkiem będę, czem chcesz, byle przy tobie.