Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 37 —

— A tak, — odrzekł proboszcz, — grzechu nie czynisz, to prawda, ale głupstwo wielkie popełniasz. Ostrzegam cię, że źle na tem wyjdziesz.
Nic to nie pomogło... uparł się dziad, jak kozioł, i klinem by mu nikt tego zamiaru z głowy nie wybił...
Ciągle prawie w Ogonowie przesiadywał i panny swej nie odstępował. Ładna Rózia, pewna swej nad nim przewagi, grymasy różne czyniła, o lada bagatelkę, lada głupstwo, zerwaniem małżeństwa grożąc.
Kieliszek też okrutnie był hardy i wielkiego pana udawał...
— Przystałem — mówił do Śpiewalskiego, — oddaję ci dziecko, chociaż z takiej znacznej familii, z takiego rodu wychodzi... Słowa nie cofam, ale chcę, żeby wszystko porządnie było. Rózia chce, żeby było wesele wspaniałe, ja też tego żądam. Niech ludzie pamiętają długo, niech pamiętają i wspominają ten dzień... Na koszt nie pożałuję, ale że akurat teraz przy pieniądzach nie jestem, to mi, kochany zięciu, pożycz, a przed świętami wielkanocnemi wszystko ci co do grosza oddam. Znasz mnie, że honorowy człowiek jestem...
— Znać, znam, — rzekł Śpiewalski, skrobiąc się po głowie, — ale...