Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 112 —

W tej samej chwili Śpiewalski, zawołany przez Katarzynę, wszedł do stancyi, usiadł spokojnie przy stole, uśmiechnął się do żony i rzekł:
— Oho, dogadzasz mi Róziu, myśli moje zgadujesz. Kto ci powiedział, że ja mam dziś wielką chęć na herbatę?
— Ja wiem, co lubisz, mężu, ja zawsze tak...
Nie dokończyła, gdyż zrobił się wielki krzyk przed domem, na drodze. Oboje wybiegli przed sień.
Wadziły się dwie pijane kobiety.
— Niema na co patrzeć — rzekł Śpiewalski wracajmy do stancyi.
Wrócili, przyszła też i Katarzyna, zasiedli przy stole, zaczęli rozmawiać. Oczy Rózi biegały niespokojnie, głos drżał, w przerażeniu nie dostrzegła, że Śpiewalski nie usiadł na miejscu, gdzie poprzednio był siedział.
Mięszał herbatę łyżeczką w szklance, powoli, spokojnie i uśmiechał się do Rózi, jak do dziecka; ona zaś swoją duszkiem prawie wypiła, ledwie jednak zdążyła przełknąć, dreszcz nią wstrząsnął. Otworzyła oczy szeroko i z przerażenia ani słowa wymówić nie mogła.
Śpiewalski zerwał się z krzesła.
— Co ci? — zawołał przestraszony.