Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 107 —

wszystkiem jest fałsz, że jakaś zdrada się knuje. Postanowiła pilnować — a miała baczne oko na dom, na ludzi, którzy się po wsi kręcili. Rózia czuła, że Katarzyna jej nie wierzy, że się czegoś domyśla, więc też liczyła się z każdem słowem, wysilała na grzeczność dla pasierbicy, aby jej czujność uśpić i zaufanie sobie zjednać — ale nie szło to jakoś.
Upłynęło parę miesięcy. Rózia postanowiła koniecznie, chociaż na parę dni, wyrwać się z domu. Zaczęła tedy przedstawiać mężowi, że jako córka ma obowiązki względem rodziców, że musi ojca i matkę odwiedzić, że jej tęskno, że ludzie w mieście Bóg wie co myśleć o niej będą... aż w końcu Śpiewalski, wzruszony temi prośbami, rzekł:
— Skoro tak chcesz koniecznie, to jedź, ale ja nie mogę. Twój ojciec mnie obraził, zdyfamował w moim własnym domu, więc dopóki mnie nie przeprosi, ja jego progów nie przestąpię.
— Czy ja nad tem nie boleję, — rzekła Rózia, czy mnie to nie martwi? Córka ja dla ojca, ale i żona dla męża... i ojcu i mężowi dobrze życzę. Ja do ojca przemówię, żeby się pomiarkował i żebyście się pogodzili. Póty będę prosiła, dopóki tego nie uzyskam i będziemy żyli, jak Bóg przykazał, w zgodzie, w jedności, w przyjacielstwie.