Strona:PL K Junosza Żona z jarmarku.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 102 —

— Bo widzisz, mnie przykro... Jestem przecież żoną twego ojca... Nie żądam, żebyś nazywała mnie matką, bo nawet śmiesznieby to wyglądało, jesteśmy obie może w jednych latach, a może nawet ja młodsza.
— Z pewnością młodsza...
— Więc to rzeczywiście nijako, ale dla czegobym nie miała być ci jako siostra? Mówmy sobie po imieniu i bądźmy przyjaciółkami... Cóż Kasiu?
— Albo ja wiem... toć dopiero co pani z ojcem rozmawiała wcale nie jak żona...
— Prawda, prawda, ale ja męża przeprosiłam i on mi przebaczył... Ja chcę i z tobą dobrze żyć... Już trudno, co się stało, to stało... zapomnijmy o złem, starajmy się o dobre; tak, jak jest, nie może być, takie życie, jak teraz, to nie życie, to piekło...
— Trzeba było wprzód o tem pomyśleć, zanim się za mąż wyszło...
— I to prawda, wszystko, wszystko prawda, ale już się nie wróci. Chcę z wami w zgodzie być, chcę pracować. Będziemy robiły w domu wszystko, co trzeba, będziemy przędły, a w wolnych chwilach czytały... Kasia umie czytać?
— Umiem i pisać...