Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
251
Na pograniczu obcych światów

Chwyciłem spiesznie za ołówek i zacząłem pisać kilka słów do Flory, wspomniałem też w krótkiem zdaniu o naszem dziecięciu; ale podczas pisania wzrok mój tkwił ciągle na blednącem widmie Chiomary.
— Biada, biada! — jęczał cień. — Ty kochasz, inne pęta cię wiążą, lgniesz do ziemi... Żegnaj na wieki! Czemu wołałeś mnie?
— Nic mnie nie wiąże! — zawołałem, prawie oszalały ze strachu, że Chiomara mi zniknie. — Idę już z tobą!
Ale cień Chiomary bladł, i jęk dobrzmiewał słabo w zawodzeniu wiatru pod oknem.
— Już cię prawie nie widzę! Gdzie jesteś? — zawołałem, a gdy nie odpowiadała, skoczyłem ku ukrytej szafce u okna i chwyciłem flakon z czarodziejskim napojeni. Chciałem wypić zawartość kryształowego naczyńka, wzmódz w ten sposób wzrok swój duszny, aby odszukać ją we mgle, w którą rozpłynęły się jej zarysy.
— Ty kochasz! Ty wahasz się! — zabrzmiało głośniej poniekąd, i zarysy we mgle zaświeciły wyraźniej.