Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
200
Na pograniczu obcych światów.

— Nie przychodzisz tak długo — rzekła z tkliwym wyrzutem, a cichy, głęboki dźwięk jej głosu zabrzmiał mi w uszach jako gędźba. Ciepła, lekka jej ręka spoczęła mi na czole... Spojrzałem: o radości! widmo znikło!
— Pójdźmy! — zawołałem radośnie i chwyciłem ją za rękę, ciągle jeszcze tkwiąc wzrokiem w kącie, z którego widziadło zginęło. Było mi swobodnie i wesoło przy boku Flory.
Poszliśmy razem do jad alni, i zjadłem bez troski śniadanie w towarzystwie doktora i Flory. Doktór był starym przyjacielem naszej rodziny, bawiliśmy się doskonale, nie nudził mnie żadnemi pytaniami, zadowolnił się zbadaniem pulsu. Flora zaprosiła go na obiad; zgodził się chętnie, prosił tylko o konie i powóz, aby odbyć wizytę u chorego, mniej więcej godzinę drogi od naszej wsi mieszkającego.
Ranek był ciepły i jasny, powietrze czyste i słoneczne, lekarz doradzał mi przechadzkę po polach, a Flora ofiarowała się, że mi towaryzszyć będzie. Ledwie wyszła z pokoju po kapelusz, już znowu jęło tulić się to coś w kącie. Przemogłem się tym razem, czułem