Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
11
Na pograniczu obcych światów

ale trwało to tylko okamgnienie. Wesoły śmiech zabrzmiał mi w uszach: młodzieniec jakiś z dziewczęciem przebiegli koło mnie w żywej zabawie i spłoszyli w jednej chwili widziadlane obrazy mej fantazyi w tak niezrozumiały powstałe sposób. Obejrzałem się parokrotnie dokoła; wszędzie było pusto, cicho, a na miejscu, gdzie — jak mi się zdawało — widziałem ojca swego, nie było również nic, prócz miesięcznych promieni ścielących się po białym chodniku. Doszedłem do przekonania, żem idąc chyba spał, albo przynajmniej śnił; mimo to, nie mogłem długo usnąć. Nie mogłem też obronić się owemu nieokreślnemu wrażemu niepokoju, które nawet na osobach niezabobonnych tak zwane znaki wywierają. Wstawszy rano z łóżka, zacząłem układać rzeczy w walizce; nie przykładałem żadnej wagi do nocnego widzenia i gotowałem się w drogę do Anglii. Znacznie przed umówioną godziną zjawił się u mnie przyjaciel Anglik, ale przyszedł nie sam. Konstantyn wszedł razem z nim do pokoju — obaj młodzieńcy spotkali się na schodach.