— Dzięki Bogu — odetchnęła Gabryela.
— Zwróć na to uwagę, że nie mogę wciąż siedzieć w domu i pustelnem życiem naszem odpędzać od siebie starych przyjaciół. Śmiesznem byłoby, gdyby jedno bez drugiego na krok się nie ruszyło. I ty, kochana Gabryelo, musisz wejść w świat. Dziś wieczorem przyjmuje znów Izabela; pójdziemy do niej.
— Czyż to jest konieczne? — zapytała. — Wszak nie zapomniałeś jeszcze mego niefortunnego występu w jej salonie.
— Tembardziej potrzeba, ażebyśmy raz drugi poszli; pierwszy błąd musi być naprawionym — odparł Lambert.
— Ależ ja się nigdy nie dopasuję do twego świata.
— To niedorzeczność. Więc będę zmuszony sam pójść.
— Pójdę! — zdecydowała Gabryela. — Coż mi na tem ostatecznie zależy, czy jestem dla nich śmieszną; nie pragnę niczyjej przyjaźni, idzie mi o twoją miłość jedynie, drogi mój Lambercie!
Oparła głowę na jego ramieniu, a on bawił się czarnym, lśniącym jej włosem, ale nie pocałował czoła, jakby to bezwątpienia uczynił przed dwoma tygodniami.
— Wybacz, mam jeszcze zajęcie — rzekł Lambert, wstając — zresztą czas już na naradę z panną służącą w kwestyi dzisiejszej toalety.
Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/72
Wygląd
Ta strona została przepisana.