Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

twarzy, iż nie jestem tą, za kogo mnie podawał. Mieliśmy zamiar wziąć ślub zaraz w podróży, wkrótce jednak przekonaliśmy się, że to jest rzecz bardzo trudna do uskutecznienia, zwłaszcza dla tych, co się musieli ukrywać przed światem. Wierzyłam w naprawienie tego błędu tu w Czechach, gdzie Jarosław znał wielu księży.
Usiadłam przy kominie, na którym starowina roznieciła ogień. Jarosław pisał jej, że przyjedziemy, nie mógł jednak oznaczyć stanowczego terminu, spodziewała się nas później. Jarosław zaczął z nią żywo rozmawiać w niezrozumiałym mi jeszcze czeskim języku.
— O co chodzi? — zapytałam.
— Mateczka — tak ją z dawnego zwyczaju nazywam — rzekł Jarosław — odstąpi nam górną izdebkę, gdzie ma złożone najlepsze meble. Tam będziemy dobrze ukryci. A pamiętaj nie wychodzić za dnia wieczorem tylko możesz się przejść po lesie. Nikt nas chyba tu nie znajdzie.
Całe miesiące żyłam na tem pustkowiu, snując się wieczorem w cieniu stuwiekowych drzew, szumiących koło naszej chałupy, płacząc po nocach. Płakałam krwawemi łzami, bo choć nie byliśmy małżeństwem przed ołtarzem zaślubionem, byliśmy niem w oczach Boga, a jam już nie mogła ukryć przed sobą, że Jarosława nie kocham, że z każdym dniem staje mi się wstrętniejszym. Kochał on mnie, jako wielką damę, potomka królów polskich, gwiazdę towarzystwa, nieprzystępną dla niego, a teraz, gdy