— Interesy handlowe — uśmiechnęła się sarkastycznie.
Borotin nie zauważył tego na szczęście.
Skoro zjadł śniadanie, wypoczął trochę, poszli na przechadzkę.
— Jakżeż rada jestem, że cię mam u siebie — mówiła ojcu na ulicy — nie puszczę cię prędko.
— Mylisz się, kochana Gabryelko, przyjechałem tylko na dzień jeden.
— Do tego nie dojdzie — zawołała głośno.
Idący naprzeciw nich mężczyzna odwrócił się szybko; był to hrabia Justyn.
— Ach, panie hrabio, jakie przyjemne spotkanie! — odezwała się Gabryela. — Ojczulek mój przyjechał nas odwiedzić i chce już jutro odjechać. Powiedz mu pan, że to jest niemożebne. Ojcze, pan hrabia R.
Hrabia podał mu rękę.
— Czy pójdziesz pan z nami? — pytała.
— Jeśli państwo pozwolicie, najchętniej.
Gabryela szczebiotała, śmiała się tak rozkosznie, jak gdyby wczorajsze wystąpienie w salonie zniknęło z jej pamięci.
Rozmawiała zupełnie swobodnie, co hrabiego przekonało, że słów jego niedosłyszała. Wkrótce jednak zauważył w pozornej wesołości Gabryeli gorączkowe podniecenie.
Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/100
Wygląd
Ta strona została przepisana.