Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stępował szybko, jakkolwiek jego stopy także krwawiły. Potem szła znowu pokrzepiona, ochocza“.
W odległości dwuch wiorst zarysowała się rzeka Dinka, przecinająca drogę do Irkucka.

— Noc nadchodzi. Spocznijmy! — rzekła.
— Nadziu! ostatni wysiłek. Musimy mieć Dinkę za sobą...
„Tem pewniej będziemy mieć za sobą awangardę Feofara.
Poszli. Powietrze było ciężkie, nieruchome. Ale na horyzoncie jawiły się czasem błyskawice. Naraz szczekanie przeleciało przez step.
— Słyszysz? — drgnęła Nadja.
Potem dal się słyszeć krzyk bolesny, rozdzierający. Ktoś wzywał pomocy.
„Mikołaj! Mikołaj!“ — zawołało dziewczę.
I pobiegła tak szybko, jakby rozpacz i nadzieja oskrzydliły ją, dały jej siły niezmożone. Michał ledwie mógł nadążyć za nią. Naraz u stóp Nadi pojawił się pies, zaskomlał — potem prowadził ją tam, skąd wydobywał się głuchy krzyk. Jego treścią było jedno imię: „Michale!“
— Tu... tu.. — wolała Nadja rozpaczliwie, dając znak kierunku Michałowi głosem.
Ujrzała scenę okrutną. Głowa, ludzka — głowa Mikołaja — krzycząca, patrząca obłędnie, napastowana przez sępa. Korpusu nie było widać. Tatarzy okrutnym zwyczajem zakopali nieszczęsnego po szyję w ziemi. Prażyło go słońce przez trzy dni. Nie miał rąk do obrony przed dzikiem ptactwem. Jeno wierny Sirko go bronił, ale i on już ustawał w boju z olbrzymim sępem. Może już trzy dni skazaniec wywoływał daremnie imię przyjaciela.
Nadja skamieniała. Pies wstąpił w ponowny bój z potężnym skrzydlatym drapieżcą. Zgłodniały nie