Strona:PL Juliusz Verne - Kurjer carski.pdf/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych musiał wiać huragan, który pędził je i przypierał. Gdyby nie zaczął prószyć deszcz, na drodze stanąłby mur ciemnej mgły, w której tarantas nie mógłby się poruszyć bez ryzyka upadku w przepaść. Jakkolwiek góry Uralu nie posiadają wysokości Alp lub Himalajów — szczyt najwyższy sięga ledwo 5000 stóp — i niema tu śniegów wiecznych, zdarzają się okrutne zamiecie śnieżne, a walka żywiołów, wprawiających w ruch lawiny kamieni i wydzierających z korzeniami olbrzymie drzewa, stanowi nielada niebezpieczeństwo. Na tym szlaku śródgórskim niemasz schronienia: pustka była zupełna. Nigdzie domku; urządzenia fabryczne przy kopalniach kędyś zdaleka.
Cisza, słychać tylko trzaskanie z bicza, chryp zadyszanych w biegu koni, klekot podków żelaznych, krzeszących iskry z kamieni przy zetknięciu.
Nadja, skrzyżowawszy ręce na piersiach, zachowywała zupełny spokój, wtulona w głąb powozu. Strogow wychylił się z powozu, badając niebo, które przecinać jęły błyskawice, i nasłuchując szerzących się ech gromu.
— Jak prędko dosięgniemy wierzchołka tego wzgórza? — zapytał jamszczyka, który przykrzykiwał gniewnie na konie, wahające się i ociężałe, nie zachęcone już do biegu brzękiem dzwoneczków.
— Nad ranem... jeżeli dosięgniemy! — burknął ów, wstrząsając głową.
— Przyjacielu, nie pierwszy raz spotykasz burzę śród gór?
— Nie pierwszy. Dałby Bóg, żeby dziś nie ostatni.
— Boisz się?
— Nie! ale niesłusznem było teraz jechać.
— Niesłuszniejszem dla mnie — zostać.