obfitszy. Ale apetyty ich rosły równie szybko. Zdawało się, że pożrą swoich rodziców lub też pozjadają się nawzajem.
Wówczas to stare kruki poczęły sięgać po zdobycz najniebezpieczniejszą — po domowe ptactwo. Porywały gospodarzom kurczęta, kaczęta i małe gąski. Nikt nie mógł wykryć złodzieja. I klątwy sypały się niewinnie na rudego Mykitę lub na postrach podwórza — jastrzębia. Aż ten i ów spostrzegł wreszcie czarnego rabusia. Lecz Czarnopióry unosił swe łupy ku zbójeckiej sośnie drogą tak zmyślną, tak okólną i daleką, iż nikt nie mógł odkryć gniazda drapieżnika...
Stare kruki w ciągu tych paru tygodni dokonywały cudów rodzicielskiej miłości. I z każdym, choćby najmniejszym kęsem żeru, z każdą zdobyczą, uniesioną w szponach czy w dziobie, czarny, ponury ptak kołował po polach i lasach godzinami całemi, aby nie zdradzić gniazda, dzieci i skarbów.
Aż nadszedł dzień, gdy kruczęta o tyle podrosły, iż można było rozpocząć
Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/096
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.