Zrozumiał jedno, iż byli to jacyś niezwykli ludzie, nie mieli bowiem na sobie zielonych barw straży leśnej i nie przybywali do puszczy zimą, by zaopatrzyć w karmę puste paśniki. Odgadł zwierzęcym instynktem, że w złych przybywają zamiarach, skradali się bowiem, jak złodzieje.
Powstał więc powoli i niecierpliwie począł kopać ziemię gniewnemi racicami. A wówczas z za wykrotu buchnął strzał. Jeden jedyny.
Lecz jeszcze zadziwiona puszcza nie zdążyła powtórzyć go gromkiem echem, a już stary Samotnik dopadł trzech wrogów.
Nie zdołali uskoczyć. Pierwszego chwycił na rogi i cisnął nim wgórę, a nieszczęśliwiec padł na wykrot, przy którym się czaił, plącząc się we własnych jelitach. Zmiażdżył i stratował drugiego, a dopadłszy trzeciego, znęcać się nad nim począł i orać jego brzuch rogami, gdyż mocny zapach krwi upił go już i odurzył...
Poczem porzucił trzy drgające, bezkształtne ścierwa ludzkie i odszedł w Pu-
Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/085
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.